Sługa Boży Ks. JAN MACHA

Biografia ks. Jana Machy

Biografia ks. Jana Machy – wersja rozbudowana

 

Beatyfikacja Sługi Bożego ks. Jana Machy, śląskiego kapłana i męczennika zgilotynowanego w 1942 r., odbędzie się w sobotę 20 listopada w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Mszy św. beatyfikacyjnej będzie przewodniczył prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych – kard. Marcello Semeraro.

 

Młodość

Przyszedł na świat w Chorzowie Starym 18 stycznia 1914 roku. Był pierworodnym synem Pawła i Anny z domu Cofałka. Ochrzczono go dwa dni później – 20 stycznia 1914 roku.

Otrzymał imiona Jan Franciszek. Niestety nie odnotowano w księdze, kto udzielił mu tego sakramentu. Wiemy, że nie dokonał tego proboszcz. Tak się złożyło, że 8 grudnia 1913 roku parafia została „osierocona” po śmierci niezwykle cenionego proboszcza ks. Franciszka Adamka, a nowy jeszcze nie został mianowany przez biskupa.

 

Dziadkowie Jana, zarówno ze strony matki, jak i ojca, byli szanowanymi chorzowskimi gospodarzami. Zachowało się zdjęcie jego dziadków Tomasza i Pawła w strojach regionalnych. Była to typowa śląska robotniczo-chłopska rodzina. I śląskie też były jej zwyczaje, tradycja, religijność. Od początku też na małego Jana wołano Hanik (zdrobnienie od imienia Hanys, jeszcze dziś w naszym regionie używanego na określenie Jana). Tak zapamiętała go mama Anna i siostra Róża w spisanych po latach wspomnieniach: „Nasz Hanik”. W domu Machów przyszło na świat w sumie sześcioro dzieci. Niestety urodzona jako druga w kolejności córka Jadwiga zmarła jako czteromiesięczne niemowlę, a jedno dziecko urodziło się martwe. Oprócz Jana Machowie wychowywali Piotra, Różę i Marię.

Ojciec Paweł, który był z zawodu mistrzem ślusarskim, związany był z Hutą Kościuszko, przez wiele lat pracował w zakładowej kolei. Odznaczał się prawością charakteru i niezwykłą przedsiębiorczością. Matka Anna była kobietą szlachetną i pogodnego ducha. Rodzina Machów była zżyta z Kościołem i parafią. Jego rodzice należeli do stowarzyszeń kościelnych i często przystępowali do sakramentów świętych.

 

Szkoła.
Od 1921 roku Jan uczył się w szkole ludowej w Chorzowie, a po ukończeniu czterech klas został przyjęty do Państwowego Gimnazjum Klasycznego w Królewskiej Hucie. 16 czerwca 1925 roku, jako gimnazjalista, otrzymał sakrament bierzmowania. Udzielił mu go w kościele św. Jadwigi w Chorzowie administrator apostolski na Górnym Śląsku ks. August Hlond. Przyjął imię Stanisław (zapewne na cześć św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży). Od czasów młodości był niezwykle aktywny. W szkole angażował się w prace kółek: literackiego, historycznego i sportowego. W parafii należał do Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej i Żywego Różańca. Chętnie udzielał się w prowadzeniu pogadanek religijnych, brał udział w amatorskich przedstawieniach teatralnych, reprezentował stowarzyszenie na zawodach sportowych.

 

Była szkoła, była parafia. Był i Klub Sportowy Chorzów, popularne Azoty, gdzie trenował piłkę ręczną. Wraz z drużyną szczypiornistów kilkakrotnie sięgał po tytuł mistrza Śląska, a w 1932 i 1933 roku po tytuł wicemistrza Polski. Na zdjęciach z tego okresu widzimy wysportowanego młodzieńca, który dbał nie tylko o swoją kondycję duchową, lecz także cielesną.

 

Edukację gimnazjalną Jan zwieńczył złożeniem egzaminu maturalnego. Od razu po maturze zamierzał wstąpić do seminarium. Diecezja katowicka miała swój dom formacji kandydatów do stanu duchownego w Krakowie. Ze względu na zbyt dużą ilość zgłoszeń jego podanie zostało odrzucone. Była to dla niego bolesna próba, tym bardziej że dwaj jego szkolni koledzy zostali przyjęci.

 

Zamierzając podjąć próbę w roku następnym, Jan zapisał się na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. I rzeczywiście po roku znów zapukał do seminaryjnej furty. Świadectwo moralności wystawił mu proboszcz ks. Stefan Szwajnoch: „Nie mam żadnej wątpliwości co do szczerości zamiaru jego, wynikającego z głębokiego ducha religijnego i z dobrej intencji służenia Kościołowi i wierze świętej (…) Petent często przystępuje i przystępował do sakramentów świętych. W kościele widuję go codziennie. Nie otrzymawszy w roku ubiegłym przyjęcia do Seminarium, studiował prawo. I w tym czasie był częstym gościem u stołu Pańskiego. W towarzystwach kościelnych, zwłaszcza w S.M.P., był czynnym i ruchliwym członkiem i chętnie wygłaszał tam referaty na tematy apologetyczne. Młodzieży świecił dobrym przykładem trzeźwości i wstrzymaniem się od palenia. Zawsze odznaczał się skromnością, łagodnością i uczynnością wobec bliźnich”.

Tym razem jego podanie zostało pozytywnie rozpatrzone i mógł rozpocząć studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jan Macha formował się do kapłaństwa pod okiem dwóch ekip przełożonych seminaryjnych. Pierwszą kierował rektor Stanisław Maśliński, a po nieprzyjemnych wydarzeniach z 1935 roku zarząd seminarium przekazano księżom misjonarzom. Rektorem mianowano wówczas ks. Wilhelma Szymbora CM.

 

Tutaj również Jan dał się poznać jako osoba niezwykle zaangażowana. Należał do studenckiego „Bratniaka”, był członkiem Arcybractwa Straży Honorowej, a gdy biskup Stanisław Adamski zaczął propagować idee Akcji Katolickiej, Jan Macha należał do pierwszych, którzy się w to dzieło angażowali. Znany był z otwartości na sprawy społeczne. Jego kolega kursowy ks. Konrad Szweda wspominał pewną anegdotę z tym związaną: Pewnego razu odpowiedzialny w diecezji katowickiej za Akcję Katolicką ks. dr Bolesław Kominek prowadził pogadankę na temat tej organizacji i „chcąc wywołać dyskusję, rzucił krótkie powiedzenie: »A może ci na a«. Cała sala jednym głosem – Macha! On wstaje i szeroko rozwodzi się nad poruszanymi problemami”.

 

Był dobrym mówcą. W trakcie studiów alumn Macha wygłosił na forum seminaryjnym i uczelnianym kilka referatów: „Organizacja i zadania Zarządu Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej”, „Kwestia robotnicza w encyklice Rerum Novarum”, „Ideał dobrego katolika”, „Wyższe szkolnictwo misyjne w krajach pogańskich”, „Zadania wychowawcze szkoły”. W opinii na zakończenie studiów rektor zapisał, że Jan ma szczególne zamiłowanie do przedmiotów takich jak prawo, socjologia oraz teologia pastoralna i ma predyspozycje do aktywnej pracy duszpasterskiej.

 

Dodać należy, że duży wpływ na jego późniejsze kapłaństwo miał ks. Stefan Szwajnoch – proboszcz parafii pw. św. Marii Magdaleny w latach 1925–1938. Przykład jego życia pociągał Jana.

 

Alumni śląskiego seminarium studiowali wówczas na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Mieli wybitne grono wykładowców. Jan Macha znalazł się w gronie 51 księży diecezji katowickiej, którzy uzyskali tytuł magistra teologii w Krakowie. Był niezwykle pracowity oraz ambitny, co w pełni wyraziło się podczas pisania pracy magisterskiej dotyczącej monografii starochorzowskiej parafii. Jego kolega kursowy, a zarazem oddany przyjaciel ks. Antoni Gasz wspominał po latach, że materiałów do pracy Jan szukał wszędzie, gdzie tylko było to możliwe, godzinami szperał w archiwum na probostwie w Chorzowie Starym, a także w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracę magisterską ukończył i obronił z bardzo dobrym wynikiem i otrzymał dyplom magistra teologii w czerwcu 1939 roku. Zachowała się jego obszerna i niezwykle szczegółowa praca magisterska pt. „Monografia Starego Chorzowa parafii św. Marii Magdaleny”, a w Archiwum Archidiecezjalnym w Katowicach przechowywana jest również Kronika Parafii napisana własnoręcznie przez Jana Machę.

Uwięzienie i śmierć

W piątkowe popołudnie 5 września 1941 roku po zajęciach szkolnych ks. Jan Macha w towarzystwie ówczesnych ministrantów Bernarda Łukaszczyka i Jana Hajdugi udał się pociągiem do Katowic w celu odebrania katechizmów zamówionych w Księgarni Katolickiej.

Z paczkami książek wrócili na dworzec. Tam obaj chłopcy wsiedli do pociągu, a ksiądz Jan został na dworcu. Gdy rozmawiali z nim przez okno, podeszło do niego dwóch mężczyzn, którzy chwycili księdza pod ręce. Wspominający tamte wydarzenia Jan Hajduga twierdzi, że wszystko toczyło się bez słowa, a ksiądz Macha nie stawiał oporu.

 

Ksiądz Jan Macha został osadzony w Ersatz-Polizei Gefängnis Myslowitz (Tymczasowe Więzienie Policyjne w Mysłowicach). W pierwszych tygodniach po aresztowaniu przebywał w celi zwanej „jedynką” o zaostrzonym rygorze. Potem został przeniesiony do miejsca o łagodniejszym rygorze. W więzieniu ks. Jan Macha spotkał się z aresztowanym niedługo po nim klerykiem Joachimem Gürtlerem. Z grypsów, jakie ów kleryk przesyłał do domu, wyłania się obraz życia więziennego. W czasie licznych przesłuchań ks. Jan Macha poddawany był wyrafinowanym metodom upokorzenia: bicie tzw. bykowcem (bywało, że i 120 uderzeń), kopanie, drwiny z Boga i religii, z kapłaństwa.

 

Ksiądz Jan nie załamał się. Pocieszał kolegów, dużo się modlił, prosił Boga o przebaczenie oprawcom. Kolegów podtrzymywał na duchu kazaniami, które do nich wygłaszał, oraz wspólnie odmawianą modlitwą różańcową. Ersatz-Polizei Gefängnis Myslowitz miało charakter śledczy i rozdzielczy. Więźniowie przebywali tu do trzech miesięcy. Do tego czasu bowiem administracja obozowa była zobowiązana zakończyć śledztwo i podjąć decyzję o dalszym losie obwinionych. Często kierowano ich do obozów koncentracyjnych. Policyjne Więzienie Zastępcze w Mysłowicach określane było przez więźniów „przedpiekłem Oświęcimia”, a ironicznie „Rossengarten” (ogród róż).

Ksiądz Macha został przewieziony do więzienia w Mysłowicach 13 listopada 1941 roku. Miał prawo kontaktować się z rodziną listownie (raz w miesiącu). Tu również był męczony, zwłaszcza podczas odbywanych w nocy przesłuchań. Nie złamał się i nikogo nie wydał. Nieustannie dokuczał mu głód (pisał o tym w kilku listach). Istnieje relacja ks. Antoniego Gasza zasłyszana w Rudzie Śląskiej, że gdy księdza Jana zbito w więzieniu, napisał wówczas modlitwę, w której prosił Boga, by wolno mu było stanąć u wrót nieba razem ze swym prześladowcą. Kiedy zobaczył to pewien esesman, miał powiedzieć: „To jest święty albo idiota”. W listach do domu Jan często prosił o modlitwę, gdyż z niej czerpał siłę do przetrwania: „Pierwsza prośba, którą do Was kieruję, to modlitwa, druga modlitwa i trzecia – modlitwa”. Od dnia aresztowania rodzina księdza Machy podejmowała starania zmierzające do jego uwolnienia.

 

Po pewnym czasie otrzymał pozwolenie na posiadanie brewiarza. Było to dla niego wielką radością. Z nitek wyciągniętych w siennika zrobił sobie różaniec. Wobec współwięźniów pełnił posługę spowiednika. Podczas pobytu w mysłowickim obozie i więzieniu nie miał możliwości przyjmowania Komunii św.

 

W marcu 1942 roku otrzymał akt oskarżenia. W liście do rodziny pisał: „Jestem oskarżony o to, że działając jako Polak, powagę i dobro niemieckiego narodu i Państwa poniżyłem i szkodziłem im, podejmując działanie oderwania części do Państwa Niemieckiego należącego, co kwalifikuje się jako zdrada stanu”.

 

Krótko po 22 czerwca 1942 roku ks. Jan Macha został poinformowany przez swego adwokata Kurta Walderę z Zabrza o terminie rozprawy. W związku z tym parę dni później został przewieziony do więzienia w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Proces wyznaczono na piątek 17 lipca 1942 roku. Rozprawa sądowa odbyła się w gmachu sądu w Katowicach przy ul. Andrzeja w sali nr 89. Osadzony poprosił rodzinę, by wsparła go tym dniu w sposób szczególny swoimi modlitwami. Z zachowanej księgi Ogłoszeń Parafialnych parafii św. Marii Magdaleny w Chorzowie dowiadujemy się, że w dniu procesu rodzice zamówili Mszę św. Kiądz Jan żywił nadzieję, że w czasie procesu zostanie dowiedziona jego niewinność i będzie mógł wrócić do domu rodzinnego. Pisał bliskim, że rozprawa odbędzie się w piątek, „a więc w dzień poświęcony Sercu Jezusowemu, które w moim życiu tak często mi pomagało, tak teraz też mi pomoże. Kochany Zbawca wie, że ja w dobrej wierze pracowałem i pomagałem”.

 

Nadszedł dzień 17 lipca 1942 roku. Do gmachu katowickiego sądu przybyli bliscy ks. Jana Machy: jego rodzice, siostra matki Klara Frymel i siostra Róża. Do sali sądowej nie zostali wpuszczeni. Rozprawa toczyła się od 9.00 do 13.00 i po przerwie od 14.00 do 19.00.

Księdzu Masze zarzucono to, że wspierał polskie rodziny i został oskarżony o zdradę stanu. Świadkami występującemu przeciwko oskarżonemu byli gestapowcy Baucz i Gawlik. Adwokatowi odebrano prawo głosu, dlatego ksiądz Jan sam wygłosił półtoragodzinną mowę obronną. Uzasadniał swoją postawę tym, że jako kapłan czynił wszystko na wzór Jezusa. Przez cały dzień ksiądz Jan nie otrzymał nic do jedzenia i picia. Rodzina czuwała na korytarzu i nawet w czasie przerwy nie pozwolono im zbliżyć się do oskarżonego.

Wreszcie wieczorem wydano wyrok: kara śmierci przez ścięcie. Ksiądz Jan przyjął wyrok spokojnie. W brewiarzu przekazanym po śmierci księdzu Gaszowi pozostawił kartkę napisaną własnoręcznie: „Macha Johann zum Tode verurteilt den 17 VII 42” oraz modlitwę do Chrystusa o miłość, w której napisał: „Oddaję się Jemu z całą moją osobowością”.

Wiadomość o wydanym na kapłana wyroku śmierci poruszyła cały Śląsk. Ówczesny wikariusz generalny diecezji katowickiej w Katowicach ks. Franz Wosnitza wystosował niezwłocznie pismo do Prokuratora Generalnego w Katowicach, a także poinformował o wyroku wydanym na księdza Machę nuncjusza apostolskiego w Berlinie arcybiskupa Cesarego Orsenigo i biskupa Heinricha Wienkena (był odpowiedzialny za kontakt z władzami niemieckimi).

 

Już 24 lipca 1942 roku prosił prokuratora w drodze łaski o zamianę kary na karę pozbawienia wolności. Powoływał się na to, że jest to pierwszy wyrok śmierci w diecezji katowickiej, a być może nawet pierwszy w III Rzeszy zastosowany wobec katolickiego duchownego. Ksiądz Wosnitza nie rozumiał powodów, dla których ksiądz Macha został tak surowo osądzony: „Czyn karalny, z powodu którego nastąpiło skazanie, nie jest mi znany. Ksiądz wikariusz Macha, jak ustaliłem, był znany ze swoich mocno prospołecznych poglądów. Należy przypuszczać, że jego społeczna postawa koniec końców była motywem jego działalności”. I dodawał: „Proszę wziąć pod uwagę, że egzekucja katolickiego kapłana i kleryka wywrze głębokie piętno na ludności Górnego Śląska, tak zawsze wiernego Kościołowi”.

28 lipca 1942 roku wysłał list do nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Orsenigo. Dołączył do pisma prośbę przekazaną prokuratorowi w Katowicach. Prosząc o interwencję u Ministra Sprawiedliwości III Rzeszy, zaznaczył, że zarówno ks. Jan Macha, jak i razem z nim skazany na śmierć kleryk Joachim Gürtler znajdowali się na volksliście i posiadają obywatelstwo niemieckie . Poinformował także o wyroku biskupa Wienkena, odpowiedzialnego z ramienia episkopatu niemieckiego za kontakty z władzami.

 

O ile pisma przesłane do prokuratury pozostały bez odpowiedzi, o tyle przyszła depesza z Berlina od biskupa Wienkena. Informował w niej, że w sprawie Machy i Gürtlera zgłosił się do Ministerstwa do Spraw Kościelnych III Rzeszy, ale odesłano go z kwitkiem, twierdząc, że sprawy dotyczące Górnego Śląska rozpatrywane są przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Dowiedział się też, że Führer osobiście odpowiada za kwestię ułaskawień po zapoznaniu się z opinią przygotowaną przez ministerstwo. Biskup Wienken stwierdził wreszcie, że zanim podejmie starania i ułaskawienie księdza Machy i kleryka Gürtlera, chciałby poznać przyczyny skazania ich na śmierć.

 

Również rodzina ks. Jana Machy czyniła starania o ponowne rozpatrzenie sprawy i zamianę kary. Jego matka Anna udała się z adwokatami do Berlina, by u samego Führera prosić o łaskę dla syna. Z korespondencji między centralą NSDAP a komórką tej partii na Śląsku wynika, że Anna Macha złożyła wniosek o ułaskawienie syna 13 sierpnia 1942 roku. Bez rezultatu.

 

Oczekując na wykonanie kary, śmierci ksiądz Jan pisał listy do rodziny, w których często prosił o modlitwę za siebie. Spotykał się także z bliskimi podczas widzeń. Kapłan nie tracił nadziei na uwolnienie i często pocieszał swoich bliskich załamanych sytuacją. Siłę czerpał z modlitwy, zwłaszcza modlitwy brewiarzowej. Skazanego odwiedzał kapelan więzienny ks. Joachim Besler. W swoim zeszycie zapisał: „Przez cztery miesiące widywaliśmy się co tydzień z ks. Machą, podając mu Komunię św. Opowiadali mi koledzy niedoli, że w Mysłowicach katowano ks. Machę w straszny sposób. Gürtler wyraził się, że ciało jego było czarne jak węgiel (od bicia)”.

 

Ksiądz Jan pełnił posługę kapłańską wobec współwięźniów jak tylko mógł. Do końca głosił słowo Boże. Na odwrocie jednego z ostatnich listów wysłanych do księdza Machy przez matkę zachowały się zapisane przez skazańca myśli do kazania, które wygłosił w Boże Narodzenie 1941 roku.

 

2 grudnia 1942 roku ksiądz Jan Macha został poinformowany, że wyrok zostanie wykonany najbliższej nocy. O 20.00 do celi skazańców przyszedł kapelan więzienny ks. Joachim Besler. Zapisał wspomnienia z tego dnia: ksiądz Jan Macha przystąpił do spowiedzi świętej, napisał list pożegnalny do rodziny i przekazał kapelanowi dyspozycje dotyczące jego rzeczy osobistych. Do końca zachował spokój. W liście dziękował bliskim za wszystko, prosił o przebaczenie i polecał się Miłosierdziu Bożemu. Przed śmiercią odmówił brewiarz i włożył do niego kartkę z napisaną własnoręcznie tym razem po polsku notatką: „Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942”. Brewiarz wraz z kielichem, który otrzymał na prymicje, polecił przekazać przyjacielowi ks. Antoniemu Gaszowi. Prosił rodziców, by pozdrowili księdza proboszcza i przyjaciół oraz by nie zapomnieli o modlitwie za niego. Ksiądz Jan miał świadomość tego, że władze okupacyjne nie wyrażą zgody na pochówek, dlatego prosił: „Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie »Ojcze nasz«!” Kapelan więzienny zanotował dyspozycje księdza Jana: „Prosił o przebaczenie Biskupa, kapłanów, Generalnego Wikariusza. Dziękuje za wszystko Skrzypczykowi, Kuczerze – Koźlikowi podziękowanie za pociechę. Prosi o modlitwę w brewiarzu i o pamięć. Umiera spokojnie i wesoło”.

Egzekucja odbyła się krótko po północy, czyli już 3 grudnia 1942 roku. Właśnie rozpoczął się pierwszy czwartek miesiąca – dzień kapłański.

 

Księdza Jana zmierzającego przez plac więzienny do pomieszczenia, gdzie znajdowała się gilotyna, widział ks. Joachim Besler: „Pamiętam, jak prowadzono ks. Machę w ten sposób (eskortowany z obu stron przez dwóch hauptwachmeistrów) i jak podniósł po raz ostatni oczy ku niebu gwiaździstym i znikł w drzwiach kaźni śmierci”. Jego ciało zostało wywiezione w nieznanym kierunku. Na podstawie relacji kapelana więziennego sądzi się, że ciała skazańców palono w krematorium w Auschwitz.

 

Rodzina dowiedziała się o śmierci Hanika następnego dnia. Było to w pierwszy piątek miesiąca: „Po południu była godzina święta, poszłyśmy z Mamą, ludzie jak się dowiedzieli, zamiast śpiewać, to był jeden szloch w kościele” – zapisała we wspomnieniach Róża Trojan, siostra ks. Jana.

 

7 grudnia rodzinie został wydany akt zgonu, a w więzieniu otrzymała przedmioty należące do ks. Jana. Z powodu zakazu wydanego przez władze niemieckie w rodzinnej parafii ks. Machy 10 grudnia odprawiono tylko cichą Mszę św. za zamordowanego, ale pomimo tego „(…) kościół był tak pełny, że nawet w niedzielę na sumie tyle nie było”. 8 grudnia 1942 roku wikariusz generalny diecezji katowickiej poinformował o śmierci ks. Machy nuncjusza apostolskiego w Niemczech: „Z oddaniem zawiadamiam, że czcigodny ksiądz wikariusz Jan Macha, urodzony 18.01.1914 r., wyświęcony 25.06.1939 r. – według informacji jego matki – został 3.12.1942 r. stracony w katowickim więzieniu. Wraz z nim wyrok został wykonany również na teologu Gürtlerze”. W swoich wspomnieniach z tego okresu ks. Franz Wosnitza nazwał ks. Jana Machę męczennikiem chrześcijańskiego Caritas.

Kalendarium

18 I 1914

Urodził się w Chorzowie jako syn Pawła i Anny z domu Cofałka; był ich najstarszym dzieckiem, miał troje rodzeństwa (siostry Różę i Marię oraz brata Piotra); uczył się w szkole podstawowej w Chorzowie (1921–1924), a następnie w Państwowym Gimnazjum Klasycznym w Królewskiej Hucie.

 

1921–1924

Nauka w szkole podstawowej w Chorzowie.

 

1924–1933

Nauka w Państwowym Gimnazjum Klasycznym w Królewskiej Hucie; w latach 1928–1933 był członkiem Klubu Sportowego Azoty Chorzów (wraz z drużyną szczypiornistów zdobywał puchary); był członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w Chorzowie.

 

20 VI 1933

Egzamin maturalny przed Państwową Komisją Egzaminacyjną powołaną przez Wydział Oświecenia Publicznego Urzędu Wojewódzkiego Śląskiego w Katowicach.

 

1933

Zdał maturę i nieskutecznie ubiegał się o przyjęcie do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie (zbyt duża liczba kandydatów).

 

1933–1934

Studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego; należał do Pomocy Bratniej oraz tzw. Korporacji Silesia, zrzeszającej akademików, głównie Ślązaków.

 

1934

Ponownie złożył podanie do seminarium duchownego i został przyjęty.

 

1934–1939

Formacja w Śląskim Seminarium Duchownym i studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.

 

1 V 1938

Święcenia diakonatu.

 

15 VI 1939

Obrona magisterska z teologii na podstawie pracy „Monografia Starego Chorzowa parafii św. Marii Magdaleny”.

 

25 VI 1939

Święcenia kapłańskie z rąk biskupa Stanisława Adamskiego w kościele pw. Świętych Piotra i Pawła w Katowicach.

 

27 VI 1939

Msza św. prymicyjna w kościele pw. św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym.

 

1 VII – 31 VIII 1939

Zastępstwo wakacyjne w rodzinnej parafii.

 

Od IX 1939

Był wikariuszem w parafii św. Józefa w Rudzie u boku ks. Jana Skrzypczyka.

 

Od jesieni 1939

Angażował się w pomoc charytatywną rodzinom pozbawionym środków do życia z powodu uwięzienia ojców i mężów.

 

X 1939

Przyłączył się do organizacji konspiracyjnej „Konwalia” i został odpowiedzialnym za tzw. Opiekę Społeczną.

 

Od początku 1940

Był śledzony przez policję. W Zielone Świątki został wezwany na posterunek gestapo i przesłuchany.

 

5 IX 1941

Został aresztowany na dworcu kolejowym w Katowicach.

 

5 IX 1941 – 13 XI 1941

Był osadzony w Ersatz-Polizei Gefängnis Myslowitz.

 

13 XI 1941

Został przewieziony do więzienia w Mysłowicach.

 

18 IX 1941

Pierwszy list przesłany z więzienia do rodziny.

 

Koniec VI 1942

Został przewieziony do więzienia w Katowicach przy ul. Mikołowskiej.

 

17 VII 1942

Odbyła się rozprawa i wydano wyrok śmierci; do brewiarza włożył kartkę: „Macha Johann zum Tode verurteilt den 17 VII 42” oraz modlitwę do Chrystusa o miłość, w której napisał: „Oddaję się Jemu z całą moją osobowością”.

 

24 VII 1942

List ks. Franza Wosnitzy, wikariusza generalnego, do Rady Adwokackiej.

 

28 VII 1942

List ks. Franza Wosnitzy, wikariusza generalnego, do nuncjusza w Berlinie arcybiskupa Cesarego Orsenigo.

 

sierpień 1942

Podróż Anny Machy, matki ks. Jana, do Berlina w sprawie ułaskawienia syna.

 

2 XII 1942

Ksiądz Jan został poinformowany, że w najbliższych godzinach zostanie wykonany wyrok śmierci.

 

2 XII 1942, około 20.00

Wizyta w więzieniu kapelana więziennego ks. Joachima Beslera, spowiedź św. i wiatyk; ksiądz Jan napisał list pożegnalny do rodziny, odmówił modlitwę brewiarzową i włożył do brewiarza kartkę z napisaną własnoręcznie po polsku notatką: „Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942”.

 

3 XII 1942, 00.15

Śmierć przez ścięcie na gilotynie w katowickim więzieniu; ciało prawdopodobnie zostało spalone w krematorium w Auschwitz.

 

10 XII 1942

Cicha Msza św. za ks. Jana Machę w kościele pw. św. Marii Magdaleny w Chorzowie.


Folder o ks. Janie

.


Fragmenty kazań ks. Jana 1938-1939

Ile cudów miłosierdzia wyświadczył ci już Zbawiciel. Płacząc, prosząc, napominając stał On przed Tobą. Jego krew, Jego prośba na Krzyżu: „Ojcze odpuść im”, odnosiło się i do ciebie. Jak długo, jak długo jeszcze będzie On zapłakany stał przed Tobą? Powiedzmy do Niego: Panie, nie chcę więcej być powodem Twoich łez. Chcę już grzechy moje opłakać jak Syn Marnotrawny.

(Kazanie z 7 VIII 1938)


W sprawach zasadniczych – woła św. Augustyn – musi być jedność. „In necessariis unitas”. W rzeczach zasadniczych jedność. Ten sam św. doktor powiada: w innych rzeczach może być wolność. Każdy może mieć zdania jakie chce. Może sobie uznawać lub nie według własnego zdania, ale w sprawach zasadniczych musi być jedność. Jakie to są te sprawy zasadnicze? – To sprawy Boże, to owe prawidła moralności chrześcijańskiej, oparte na woli Bożej. To święte zasady katechizmu, które sam Bóg pragnął uchylić od sporów, podnosząc je do godności dogmatów wiary.

(Kazanie z 28 VIII 1938)


Wprawdzie zamiary Boże są dla nas często niezrozumiałe, według słów Dawida: „Sądy Twoje przepaść wielka”, lecz pochodzi to stąd, że my patrzymy tylko na chwilę obecną i chcemy by ona była dla nas korzystną. Bóg zaś obejmuje swoją opatrznością całe nasze życie i wieczność naszą, by nam ułatwić osiągnięcie ostatecznego celu.

(Kazanie z 9 VII 1939)


Rozumni rodzice muszą odmawiać dzieciom wielu rzeczy, których te w dziecinnej swej nierozwadze natrętnie się domagają i żądają. Tak też Bóg odmawia nam wielu żądz serca, bo szkodzić nam nie chce.

(Kazanie z 9 VII 1939)


Są ludzie nieraz w gruncie religijni, którzy tak się dają pochłonąć codziennym zatrudnieniom, że nie znajdują chwili wolnej na krótką modlitwę, na wysłuchanie mszy św. lub oczyszczenie duszy przez Sakrament Pokuty. Zapewne nie godzi się zaniedbywać obowiązków stanu, ale też nie godzi się zaniedbywać rozkazu Zbawiciela: „Szukajcie najprzód Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego”.

(Kazanie z 16 VII 1939)


Jeżeli pragniecie mieć w życiu łaskę Bożą i pokój wewnętrzny, jeżeli chcecie umierać z nadzieją i znaleźć Boga w wieczności: „Strzeżcie się pilnie fałszywych proroków, którzy do was przychodzą w odzieniu owczym, a wewnątrz są wilcy drapieżni”. Nie wierzcie nigdy nowinkarzom, którzy pod pozorem postępu i oświaty podkopują w sercach waszych święte fundamenta wiary św. Trzymajcie się w całym życiu niezachwianie wiary św., a przede wszystkim wypełniajcie w całym życiu i wypełniajcie, co wiara św. nakazuje, nie porzucajcie pacierza, nie strońcie od Kościoła, nie uciekajcie od konfesjonału i Stołu Pańskiego.

(Kazanie z 16 VII 1939)


Tak to bywa na świecie; ludzie tysiączne dobrodziejstwa od Boga odbierają, bo jego darami żyją, od Niego mają duszę i ciało, zdrowie, majątki, godności i wszystko, a jakże mało takich, którzy by szczerze przyszli podziękować za to Panu Bogu i starali się za odebrane dobrodziejstwa odwdzięczyć.

(Kazanie z 26 VIII 1939)


Na wzburzone fale życia, w czasie tych bardzo dla nas ciężkich czasów, lejcie obficie oliwę różańca. Idźcie przez życie z różańcem w ręku. Umierajcie z różańcem w ręku! Przy pomocy tego różańca wyprośmy sobie spokojniejsze czasy. Przy pomocy tego różańca wyprośmy sobie także łaskę zbawienia.

(Kazanie z 1 X 1939)


Różaniec do ręki wy wszyscy, którym dobro ludzkości i wasze leży wam na sercu! Różaniec do ręki wy, których Pan Bóg doświadczył ciężko! Zamiast bluźnić, narzekać na Pana Boga, że tak srogo nas karze, weźmijcie różaniec do ręki, bo ten różaniec to broń potężna! Różaniec niejeden raz wyprowadził już ludzkość z nieszczęścia.

(Kazanie z 1 X 1939)


Jeśli modlitwa nie idzie nam łatwo, powiedzmy: Panie dopomóż nam się modlić. Gdy nas gnębią pokusy mów: Panie dopomóż mi do zwalczania pokus. Idziesz do spowiedzi, mów: Panie pomóż mi się dobrze wyspowiadać! I tak w każdej sytuacji życiowej mieć za pomocnika Pana Boga, jego wzywać o pomoc, bo jak On Sam powiedział: „Beze mnie nic nie możecie”.

(Kazanie z 8 X 1939)


Św. Atanazy mówi, że jak w pieczęci nadającej w wosku kształt imienia lub osoby, tak i Bóg poprzez łaskę uświęcającą kształtuje człowieka na swoje podobieństwo. Św. Tomasz używa tutaj innego porównania o naturze żelaza. Mówi, że żelazo samo z siebie jest surowe, zimne, czarne. Kiedy się je jednak włoży w ogień, to przyjmuje jego właściwości, staje się ciepłe, świecące. Także i dusza przeniknięta łaską uświęcającą jest, o ile to możliwe w przypadku danej istoty, częścią obrazu Boga.

(Kazanie z 22 X 1939)


Do św. Antoniego Opata przybyli niegdyś zakonnicy z sąsiedniego klasztoru i pytali go, z jakich ksiąg czerpie swą wielką mądrość. Święty opat wskazał im najpierw na ziemię, a potem na niebo i rzekł: „Cała mądrość polega na tym, że ciągle rozważam, jak powinienem oderwać się od ziemi, a wznieść się do nieba”

(Kazanie z 1 XI 1939)


Myśl o niebie roznieca w duszy święty ogień tęsknoty za niebem; z tęsknoty zaś rodzi się czyn – rzetelny wysiłek osiągnięcia tego, za czym dusza tęskni, czego pożąda. Kto o niebie nie myśli ten i pracować na niebo nie będzie, a tym samym nie stanie w szeregu uczniów Chrystusowych.

(Kazanie z 1 XI 1939)


O czym może myśleć więzień zamknięty za grubą kratą? O wolności. O czy myśli człowiek, wyrwany z własnej ojczyzny i przeniesiony na grunt obcy? O kraju swoim, o domu rodzinnym. O czymże powinien myśleć każdy człowiek, który przecież lepszą swą cząstkę – duszę – wziął z nieba? – O niebie. Niebo to nasza prawdziwa ojczyzna, to nasze dziedzictwo.

(Kazanie z 1 XI 1939)


Myślcie o niebie, myślcie o niebie zarówno w kościele, jak i w domu, zarówno przy pracy, jak i w chwilach odpoczynku. Myśl o niebie gdy wstajesz ze snu, gdy kładziesz się do łóżka; myśl o niebie gdy klękasz do pacierza, gdy siadasz do posiłku. Myśl o niebie gdy ci wesoło na duszy, byś w weselu nie przebrał miary; myśl o niebie, gdy gniecie cię smutek i trwoga, byś nie stracił cierpliwości i nie zapomniał, że czuwa nad tobą Bóg, który jest ucieczką i mocą naszą i pomocnikiem we wszystkich uciskach naszych. W szczególniejszy sposób myśl o niebie w chwili pokus i doświadczeń, byś nie upadł. Myśl o niebie, a z tej myśli zrodzi się nie jeden dobry czyn, dobre zaś czyny wysłużą ci sowitą u Boga zapłatę. Amen.

(Kazanie z 1 XI 1939)


Jak bardzo życzyłbym sobie, o mój Jezu, objawić Cię całemu światu i obwieścić, że Tyś najświętszy,  najwyższy, abyś był przez wszystkich czczony, szanowany i kochany. Jednak zanim tak wykrzykniemy, sprawdźmy sami, jak wielki jest nasz własny szacunek i miłość do Jezusa oraz zobaczmy czy ogień, który chcielibyśmy zapalić w obcych sercach, płonie w naszych własnych.

(Kazanie z 4. Niedzieli Adwentu 1939)


Fragmenty kazań ks. Jana 1940-1941

Rodzina jest zalążkiem, z którego bierze swój początek cały naród i ludzkość. Zapytajcie siebie: co ja mogę i co muszę uczynić, aby moja rodzina [wędrowała] po jaśniejących śladach świętej Rodziny znajdując w ten sposób ową miarę szczęścia i radości, którą można odnaleźć w naszej ponurej ziemskiej teraźniejszości. Choćby na świecie panowało duże zamieszanie, i niezadowolenie, pomyślcie o powiedzeniu: „Mój dom jest moją twierdzą”. Przynajmniej tutaj powinien panować pokój i radość.

(Kazanie z Niedzieli Świętej Rodziny 1940)


Żaden lekarz nie zaradzi skutecznie chorobie, jeżeli nie zbada jej przyczyn; żaden ogrodnik nie oczyści ogrodu od zielska, jeżeli nie sięgnie do jego korzeni. Nie wystarczy zatem przy rachunku sumienia na tym tylko poprzestawać co samo nam w oko wpada. Ażeby pozbyć się grzechów na zawsze dotrzyjmy do gruntu i poznajmy, skąd pochodzą i co jest ich przyczyną.

(Kazanie z 25 II 1940)


Bóg ma prawo do człowieka, do każdej myśli jego umysłu, do bicia pulsu jego serca, do każdego drgnięcia jego dłoni. Bycie zależnym od Boga nie jest dla człowieka czymś poniżającym, lecz uszlachetniającym. Służyć Bogu to znaczy panować. Kto ugina kolana przed Bogiem, ten króluje w świecie. Kto jednak nie chce ukłonić się Bogu, ten [w istocie] liże stopy tysiącom bożków.

(Kazanie z 1 III 1940)


Zadziwia nas nieraz moc i zażyłość, z jaką żyli święci wobec Boga. Jak obiema stopami stali twardo na ziemi a przecież prowadzili życie tak bliskie Bogu! Jak potrafili z najtrzeźwiejszej pracy zwykłego dnia uczynić prawdziwą służbę Bogu. Możemy czasem zazdrościć świętym ich sztuki życia. A przecież! Jedyne co potrzebujemy, aby odkryć tę tajemnicę i siłę napędzającą mężczyzn i kobiet oraz by odnaleźć korzenie ich świętości dnia powszedniego, to nasza miłość do Boga.

(Kazanie z 1 III 1940)


„Panie daj, abym przejrzał”, i zobaczył ciebie i twe niezrównane dzieło. Oto jedyna modlitwa ludzkości współczesnej, o ile pragnie wybrnąć ze strasznego położenia zamieszania pojęć, upadku moralnego i chaosu ogólnego, które znalazły wyraz w ostatniej wojnie.

Czy ludzkość nauczy się tej modlitwy?

(Kazanie z 7 IV 1940)


Znakomity wynalazca Simpson, zapytany, który ze swych wynalazków uważa za największy, odrzekł z największą prostotą: „Największe odkrycie, którego dokonałem polega na tym, że jestem grzesznikiem, i że Jezus Chrystus jest moim Zbawicielem”. Dopóki cała ludzkość nie zrobi tego odkrycia, nie zaświta jej lepsza przyszłość. Amen.

(Kazanie z 7 IV 1940)


Przynieście iskierkę żywej wiary tu do kościoła, a zobaczycie tu coś wspanialszego i godniejszego, aniżeli w Ziemi Świętej. Tam są jeszcze miejsca przypominające nam Zbawiciela, ale nie ma już nawet śladu życia i cierpienia Boga-Człowieka. Ale tu w kościele jest nie tylko wspomnienie o Zbawicielu. Tu jest On sam z Ciałem i duszą, z boskością i człowieczeństwem. Tu nie tylko są ślady jego stóp, ale tu bije do was jego miłujące serce.

(Kazanie z 28 IV 1940)


Przychodźcie często tu do domu Bożego, aby mu oddać hołd w Przenajświętszym Sakramencie i Jemu wszystkie wasze dolegliwości ciała i duszy wyznać. On wam pomoże. Może nie spełni natychmiast wszystkich waszych często ziemskich, doczesnych życzeń, może nie zdejmie wam waszych krzyżów, cierpień i dolegliwości, bo może by to nie posłużyło ku waszemu zbawieniu. Ale pocieszy was, wzmocni swoją łaską w waszym codziennym spełnianiu obowiązków stanowych, w cierpliwym znoszeniu przeciwności, w walce z pokusami. A gdy wpadniecie w grzechy, doda wam odwagi i siły, byście przez dobrą spowiedź znowu na drogę łaski i cnoty powrócili.

(Kazanie z 28 IV 1940)


Bądźmy szczerzy wobec siebie samych, a znajdziemy dwa nieszczęścia, na które w głównej mierze choruje dziś nasze chrześcijaństwo: nasze chrześcijaństwo zbyt często i za bardzo staje się bezmyślnym przyzwyczajeniem oraz jest chrześcijaństwem niedzielnym. Rozdźwięk między religią i życiem, to zadowolone i niewymagające chrześcijaństwo niedzielne.

(Kazanie z 31 VIII 1940)


Chrześcijanin dnia powszedniego, lub – mówiąc dokładniej – święty dnia powszedniego! Takiego człowieka potrzebuje dzisiaj chrześcijaństwo. Ponieważ on przezwyciężył w swoim życiu i w sobie samym główne zło, na które choruje nasze chrześcijaństwo. Chrześcijanin żyjący w codzienności! To jest człowiek, którego potrzebuje dzisiaj świat! Jest on poszukiwany przez wielu, którzy odrzucają prawdziwe chrześcijaństwo, ponieważ szukają chrześcijaństwa idealnego, którego nie mogą znaleźć.

(Kazanie z 31 VIII 1940)


Chrześcijaństwo nie jest łóżkiem dla leniucha, na którym możemy się rozciągać i przeciągać. Chrześcijaństwo jest walką i wymaga niezłomnego zaangażowania! „Królestwo niebieskie doznaje gwałtu i tylko ludzie gwałtowni zdobywają je”. Jeżeli zatem Bóg zwraca się do nas z wymaganiami, to nie chcemy tchórzliwie się wymigiwać, lecz odważnie i w pełni sił mówić: „Oto jestem Panie, mów co mam czynić”.

(Kazanie z 31 VIII 1940)


Różaniec jest najlepszym, najpiękniejszym, najodpowiedniejszym modlitewnikiem. Najodpowiedniejszym ponieważ jest dla wszystkich dostępny i nie jest ani duży, ani gruby, możemy go zawsze nosić przy sobie. Jest najlepszym modlitewnikiem, ponieważ wszyscy go rozumieją – od prostej staruszki przesuwającej drżącymi rękami paciorki różańca do największego uczonego, który zagłębia się w jego tajemnicach. Najlepszym modlitewnikiem, ponieważ możemy się na nim modlić i w podróży i w szpitalu. To jest najlepszy modlitewnik, ponieważ jest przeznaczony i dla dziecka i dla starców, którym oczy odmówiły już posłuszeństwa. Jest modlitwą, którą można odmawiać i w świetle i w ciemności

(Kazanie z 6 X 1940)


Nie traćcie nadziei, jeśli zdarzy się, że będziemy w mniejszości! Zaczyn jest również mniejszością pośród dużej ilości mąki. Chrystus, apostołowie, pierwsi chrześcijanie także byli w mniejszości. Chrześcijanie, bądźcie świadomi wielkości tej godziny! Wszystko zależy od każdego. Stańcie się zaczynem świata!

(Kazanie z listopada 1940)


Patrzmy częściej na latarnię Niepokalanego Poczęcia! Wygrzejmy się w jej cudownym świetle. Niech Niepokalana stanie się światłem w naszym życiu, ale i w śmierci. Niech w naszej ostatniej godzinie przeprowadzi nas Ona w świetle do tego błogosławionego Królestwa, gdzie naprawdę będziemy mogli się cieszyć wielkością Maryi, wielkością naszego Boskiego Zbawiciela, ale również jako spadkobiercy Boskiego Królestwa naszą własną wieczną wielkością!

(Kazanie z 8 XII 1940)


Chrystus jest królem życia rodzinnego. Stare przysłowie mówi: Wybierasz się w podróż, pomódl się raz; wypływasz w morze, pomódl się dwa razy; zamierzasz zawrzeć związek małżeński, to pomódl się sto razy.

(Kazanie z 12 I 1941)


Ponieważ wiara daje człowiekowi bezpieczeństwo, można ją porównać do ubezpieczenia. Są różne ubezpieczenia: od pożaru, od wypadku itd. Kto zawiera takie ubezpieczenie, a potem dozna szkody na skutek pożaru lub wypadku, temu ubezpieczenie pokrywa powstałą szkodę wypłacając odpowiednią kwotę. Kto więc ma takie ubezpieczenie, ten ma mniej trosk i więcej spokoju. Nie musi się bowiem bać jakiegoś nieszczęścia tak bardzo, jak ktoś, kto nie ma takiego ubezpieczenia. Podobnie ma się rzecz z człowiekiem wierzącym. On jest ubezpieczony, ubezpieczony u Boga. Nie musi się więc obawiać śmierci.

(Kazanie z 27 I 1941)


Radosna, wzniosła radość Świąt Wielkanocnych pochodzi z Jego nauki o tym, że śmierć jednostki i zniszczenie świata nie oznacza klęski i zagłady ostatecznej, lecz że życie ziemskie znajdzie swoją kontynuację w życiu wiecznym. Z tej prawdy rodzi się ożywiająca i nigdy nie przemijająca radość najważniejszego wydarzenia w dziejach świata, jakim jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Dlatego też z grobu Zmartwychwstałego tryska czyste, świeże źródło witalności i optymizmu.

(Kazanie z 13 IV 1941)


Chrystus umarł na krzyżu, ale od dwóch tysięcy lat miliony ludzi ze łzami w oczach patrzy z wdzięcznością i miłością na Jego wielkanocny grób i śpiewa z żarliwą radością hymn zwycięstwa: „Chrystus zmartwychwstał. Alleluja!” Tak, Wielkanoc jest świętem przyszłości, świętem życia.

(Kazanie z 13 IV 1941)


Prawda nie jest popularna, można ją na jakiś czas zakuć w kajdany, można szydzić z dobra, zdeptać godność, ale jej zdolne do pokonania wszystkiego siły wydostaną się nawet z zapieczętowanego, zamkniętego potężnym kamieniem grobu, aby w cudownym blasku wielkanocnego poranka rozpocząć swój zwycięski marsz. Ostateczny los prawdy to nie mroczny wieczór Wielkiego Piątku, lecz świetlisty promień chwały wielkanocnego poranka.

(Kazanie z 13 IV 1941)


Wierzymy, że krwawe stacje drogi krzyżowej historii zaprowadzą nas w końcu do grobu Zmartwychwstania, nawet jeśli dzisiaj biegną wśród uderzeń bicza Piłata, Kajfasza czy Heroda. Tak, niezłomnie wierzymy w to, że nawet jeśli nasz Wielki Piątek będzie miał więcej niż 24 godziny, to po nim nastąpi wielkanocny poranek. Kiedy? Tego nie wiemy. Ale, że ten poranek przyjdzie, to głosi i tego wymaga prawo etycznego porządku świata. Cała ludzkość przeżywa teraz krytyczny czas. Próbowano żyć bez Chrystusa i odkryto, że cierpienia się w ten sposób nie zmniejszają, lecz przeciwnie, odbierają im one siłę i chęć do życia.

(Kazanie z 13 IV 1941)


Naszym zadaniem jest wiernie powrócić z ciemności Wielkiego Piątku do ukrzyżowanej dobroci, aby wraz z nią mieć udział w nastaniu wielkanocnej jasności. Dlatego też do Zmartwychwstałego Zbawiciela kierujemy dzisiaj naszą żarliwą modlitwę wielkanocną, aby w końcu otwarło się niebo zasłonięte ciemnością naszej ciernistej drogi przez mękę i aby oświetlił nas delikatny blask wielkanocnego poranka.

(Kazanie z 13 IV 1941)


Życie jest wielką pustynią, którą wszyscy idziemy; gdybyśmy byli zdani sami sobie na łaskę, dusza nasza byłaby martwa, jak Morze Martwe , ale na szczęście tylko od nas zależy, by   strumień łaski nas ożywił i napełnił treścią życia, wlał radość i wiarę, zaszczepił cnotę.

Uważajmy, abyśmy nie byli podobni do węglarzy, którzy w zimie rozwożą węgiel. Może trochę dziwne porównanie, ale zimą na ulicach widzimy wozy naładowane węglem. Na stosach węgla siedzą zmarznięci robotnicy. Pod nimi źródło ciepła, a oni marzną. Podobnie wygląda świat bez wiary, bez Ducha św. Wystarczy ręce wyciągnąć ku źródłu mocy i życia Ducha św., a wstąpi w nas ochota do życia i pokonamy najtrudniejsze przeszkody.

(Kazanie o Duchu Świętym, brak daty)


Miłosierdzie Chrystusa jest niekończącą się szeroką rzeką, która nigdy się nie wyczerpie. Przypomina rzekę w ogrodzie rajskim, która rozdzielała się na cztery ramiona. Ze źródła Boskiego miłosierdzia płyną ku nam cztery niewyczerpane rzeki dobrodziejstw.

Jedna rzeka to stworzenie, druga to jego podtrzymanie, trzecia – zbawienie, czwarta zaś – uświęcenie. Każda z tych rzek jest niczym bezdenne morze dobrodziejstw i łask. Tak jak nikt nie mógłby istnieć, gdyby nie stworzył go Bóg, tak samo każdy przepadłby od razu w nicość gdyby Bóg w każdej chwili nie podtrzymywał go w jego bycie.

(Kazanie o nieskończonym miłosierdziu Chrystusa, brak daty)


Owca, która idzie własną drogą, staje się łupem dla wilków. Kto jednak chce cieszyć się opieką i wsparciem Chrystusa, ten musi trzymać się Chrystusa i zbratać się z Nim, ale nie w sposób nieśmiały i małoduszny, lecz z zapałem i w pełni zaufania

(Kazanie o nieskończonym miłosierdziu Chrystusa, brak daty)

 

 


Wywiad o procesie beatyfikacyjnym

Justyna Kapłańska, ks. dr Damian Bednarski

Śląsk nie zapomina o swoich męczennikach

 

Proces beatyfikacyjny ks. Jana Machy (1914-1942)

 

Justyna Kapłańska:  Ksiądz Jan Macha – Ślązak, kapłan, męczennik okresu drugiej wojny światowej. Jak to się stało, że właśnie Ksiądz został postulatorem jego procesu beatyfikacyjnego?

Ks. dr Damian Bednarski:  Pewnie za sprawą księdza Jana Machy, to on sobie wybrał postulatora – to może żartem. Ale, poważniej mówiąc, ksiądz arcybiskup, Wiktor Skworc, szukał osoby, która z jednej strony ma znajomość historii, z drugiej byłaby w stanie zająć się właśnie procesem beatyfikacyjnym, który nie jest, jak się okazuje, sprawą prostą i trzeba w różnych kierunkach pójść, i wiele wysiłku włożyć, żeby zebrać materiały i świadków. I jako, że ja byłem pod ręką, mieszkałem w Katowicach, byłem wówczas duszpasterzem akademickim, od kilku lat jestem pracownikiem Zakładu Teologii Patrystycznej i Historii Kościoła Wydziału Teologicznego, los padł na mnie (śmiech). Ksiądz Arcybiskup zaufał mi, zaproponował bycie postulatorem i stało się – już prawie dwa lata. Dodam, że poczytuję to sobie za wielki zaszczyt i łaskę.

Czy wcześniej słyszał Ksiądz o księdzu Masze?

Tak, jako kleryk, student teologii słyszałem o nim na zajęciach z historii Kościoła. Zresztą sam się mocno interesowałem okresem II Wojny Światowej i prześladowaniami duchowieństwa, więc postać ta była mi znana. Powiem więcej, interesowałem się nim, bo to był jedyny ksiądz diecezji katowickiej zamordowany nie w obozie koncentracyjnym – jak wielu – ale właśnie w więzieniu, tu niedaleko w Katowicach i to jako młody kapłan. I w wyjątkowo perfidny sposób – przez ścięcie na gilotynie. Więc to była taka wyjątkowa postać, jakoś odznaczająca się.

Wyróżniająca się – a teraz Ksiądz jako specjalista może powiedzieć: jaką osobowością był ksiądz Macha? Jakie cechy go charakteryzowały?

Zacznę od ukazania jego cech charakteru. To był człowiek na pewno radosny, pełen życia, zaangażowany. Wiemy z opisów, przekazów i świadectw jego bliskich i przyjaciół, że interesował się bardzo mocno sportem i dobrze tańczył, i grał na skrzypcach, na gitarze – jak to widać na zdjęciach. Był towarzyski, zaangażowany w życie różnych kółek, dobrze sobie radził w szkole – interesował się i literaturą, i historią, a przy tym był człowiekiem niezwykle wrażliwym na drugiego, chcącym pomagać, stojącym przy biednych. Potem, jako student pomagał kolegom swoim z uboższych rodzin w Bratniaku (organizacja wspierająca uboższych studentów) – tak więc osobowość bardzo bogata. Na pewno nie był jakimś milczkiem i kimś siedzącym z tyłu, ale człowiekiem przedsiębiorczym.

Aktywistą.

Poniekąd tak. Już jako młody chłopak brał czynny udział w stowarzyszeniu młodzieży katolickiej w rodzinnej parafii, prowadząc pogadanki, wykłady, to samo potem w seminarium.

A czy na tę jego postawę mogła mieć wpływ rodzina czy bardziej było to od niego, jako swego rodzaju łaska?

Ja myślę, że wszystko po trochu, bo i rodzina bardzo religijna, bardzo zaangażowana, i otwarta na innych, i pokazująca, jakimi wartościami się kierować w życiu. Ale też i parafia, i duszpasterze, z którymi się stykał, i katecheta. To w pewnym sensie ewenement, że jego katechetą w gimnazjum przez 8 lat był ten sam kapłan – obecnie katecheci zmieniają się znacznie częściej. 8 lat uczył go w Gimnazjum im. Odrowążów w Królewskiej Hucie ks. Aleksy Siara. Poza tym wpływ na niego miało seminarium…

…ale nie dostał się tam od razu. Mimo że chciał.

Faktem jest, że bezpośrednio po maturze nie został wpisany na listę studentów teologii. Powodem była duża liczba kandydatów – a on późno się zgłosił. Oczywiście on nie stracił tego roku, bo to nie było w jego stylu. Dobrze wykorzystał ten rok. Poszedł na studia na Wydziale Prawa i Administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim (to świadczy o tym, że nie problemy z nauką stanęły na jego drodze do kapłaństwa). Chodzi tylko o ten brak miejsc, bo to był akurat taki boom powołani owy w latach 30., w katowickim seminarium, które wówczas mieściło się w Krakowie. A ilość miejsca była ograniczona – 120-140 miejsc.

Teraz przydałby się taki boom.

No przydałby się. I daj Panie Boże zostanie wyproszony przez sługę Bożego! Ja myślę, że ks. Macha, jako taki młody kapłan zamordowany, wyprosi nam jakąś łaskę większej liczby kapłanów, ale też świętych kapłanów i kleryków, na wzór ks. Machy wyróżniających się zaangażowaniem.

I tak – ksiądz Macha dostaje się do seminarium. Jest dosyć znany, doceniany w tym seminarium, odznacza się w szczególny sposób. W 1939 roku mają miejsce jego święcenia kapłańskie, co jest sporym wydarzeniem dla parafii. Jednak już w trakcie prymicji podobno przewidział, że nie umrze zwyczajną śmiercią.

Tak, i jest to relacja nie tylko jego siostry, Róży, która później spisała swoje wspomnienia z tego dnia. Także inni zaświadczają, że tuż przed wyruszeniem procesji do kościoła, by odprawić mszę świętą prymicyjną miała miejsce niesamowita scena – ksiądz Jan nagle zadumał się, trochę zasmucił i mówi do kolegów, dwóch księży, co posłyszała jego siostra: »Dziś jest dla mnie taki dzień, że trzeba o wszystkim pomyśleć. Myślę o śmierci. Wiecie, co Wam powiem, że ja naturalną śmiercią nie umrę«. »Co Ty mówisz?«. »Tak, zobaczycie, ani od kuli, ani od powieszenia, zobaczycie«. Tak jakby przewidział. I po tych słowach wyruszono do kościoła. Według relacji niektórych uczestników prymicji, w czasie mszy świętej, wokół szyi księdza Jana, w czasie okadzenia ołtarza, pojawił się taki jakby szal biały otaczający jego szyję. Był on biały, czy czerwony, co miałoby też – tak interpretowano – sugerować śmierć przez ścięcie. Czy było to tylko złudzenie, czy coś więcej? Bezdyskusyjnym faktem było samo to wydarzenie, że przewidział, że nie umrze w sposób naturalny, ale że czeka go jakaś śmierć męczeńska.

Zanim ta zapowiedź się spełniła, jeszcze przez krótki czas był kapłanem parafialnym.

Tak, przez dwa lata był wikarym.

Czym charakteryzowała się ta praca, na czym się skupiał i co też w konsekwencji doprowadziło do śmierci?

Święcenia przyjął tuż przez wybuchem II Wojny Światowej, bo 25 czerwca 1939 roku i okres wakacyjny spędził na zastępstwach, zwłaszcza w swojej parafii rodzinnej w Chorzowie Starym, a od początku września został skierowany do parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej, gdzie pracował u boku zacnego księdza Jana Skrzypczyka. I w sposób szczególny angażował się w duszpasterstwo młodzieży. Młodzież od początku wojny nie działała już w ruchach, stowarzyszeniach katolickich, bo to było zakazane przez Niemców, ale w sposób naturalny gromadzili się przy swoim duszpasterzu. Wśród tych młodych byli też harcerze. I ksiądz Jan zaangażował ich w pomoc charytatywną rodzinom, które tego najbardziej potrzebowały, zwłaszcza rodziny powstańców śląskich, pozamykanych w więzieniach, obozach. Ale to nie jedyny rys jego pracy duszpasterskiej, bo przede wszystkim był tym, który przygotowywał do sakramentów świętych i pełnił zwyczajną posługę kapłańską. Mamy zdjęcia z okresu okupacji, gdy przygotowywał dzieci do pierwszej komunii św. Był mocno zaangażowany jako kaznodzieja – stąd zachowało się do dzisiaj prawie 60 kazań, które wygłosił w czasie okupacji. I to nie były kazania jednostronicowe, ale takie można powiedzieć mini-konferencje, trwające pewnie pół godziny czy nawet czterdzieści pięć minut solidnie przygotowane homilie. Był podobno dobrym kaznodzieją. No i to wszystko, co wiąże się z życiem parafialnym – wszelka posługa. Tym bardziej, że wikarzy musieli od pewnego momentu zastępować także nieobecnego w parafii proboszcza, który musiał się przed Niemcami ukrywać.

Czym najbardziej podpadł Niemcom?

Mój wniosek po analizie różnych dokumentów i po relacjach świadków jest taki, że najbardziej tym się naraził, iż miał wrodzoną charyzmę gromadzenia wokół siebie innych, zwłaszcza młodych. To nie mogło się podobać Niemcom, którzy bali się wszelkich grup, które mogły okazać się w jakiś sposób przeciwne ideologii nazistowskiej i ruchom niemieckim. Na pewno nie podpadł za jakąś działalność wywrotową, polityczną – nie, daleki był od tego – ale właśnie zaangażowaniem w pomoc charytatywną, a przy okazji gromadzeniem wokół siebie tych młodych, których liczby szły potem w dziesiątki i setki. Wiemy, że obszar pomocowy organizacji, którą stworzył sięgał daleko poza Rudę Śląską. To na pewno nie podobało się Niemcom, dlatego też w akcie oskarżenia pojawiły się słowa o zdradzie stanu, tzn. działanie na niekorzyść państwa niemieckiego. I to była podstawa. Oczywiście Niemcy od samego początku okupacji też przeszkadzali duchownym katolickim w jakiejkolwiek działalności, ponieważ uważano Kościół katolicki i księży za tych, których działalność jest niewskazana i nie służy propagandzie nazistowskiej. Stąd też między innymi na stworzonej przed wojną liście proskrypcyjnej pojawiło się kilka nazwisk duchownych, których trzeba było w pierwszym momencie wykończyć.

No i ostatecznie ksiądz Macha trafia do więzienia, mimo prób uwolnienia zostaje skazany na śmierć. Jak wyglądały te ostatnie chwile jego życia?

Po dwóch latach działalności, na początku września 1941 roku, ksiądz Jan został aresztowany przez katowickie gestapo. Najpierw siedział w tymczasowym więzieniu-obozie w Mysłowicach, potem w areszcie mysłowickim i wreszcie trafił do więzienia w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej. Po 17 lipca 1942 roku, kiedy to odbył się proces i usłyszał wyrok śmierci, znalazł się na oddziale przeznaczonym dla skazanych na najwyższy wymiar kary. Był to oddział B1 w tymże więzieniu. Dotychczasowa zwyczajowa praktyka pruska była taka, że wyrok śmierci był wykonywany w ciągu kilku tygodniu po jego wydaniu, a gdy to nie następowało, to po 99 dniach zamieniano karę śmierci na inną – najczęściej długoletnie więzienie. Ksiądz Jan Macha siedział w więzieniu w Katowicach 138 dni czekając od momentu, gdy usłyszał: jesteś skazany na śmierć, do wykonania wyroku. Na pewno był to czas dramatyczny, zwłaszcza, gdy minął setny dzień i mógł spodziewać się, że mu zostanie zamieniona ta kara. Tym bardziej, że czyniono starania o uwolnienie: i rodzina – mama dotarła aż do Berlina, i sprawujący funkcję biskupa w diecezji wikariusz generalny Franz Woźnica (ksiądz o nastawieniu proniemieckim) też czynił starania, by go uwolnić. I nie wskórał nic. I następuje 138. dzień od wydania wyroku śmierci. Jest 2 grudnia 1942 roku, areszt w Katowicach i nadchodzi wiadomość, że tej nocy kolejna grupa skazańców zostanie zgilotynowana. Wśród nich jest ksiądz Jan Macha. Więźniowie mieli szansę na przygotowanie się na śmierć, spotkanie z kapelanem, wyspowiadanie się, napisanie ostatniego listu do rodziny, (list zachował się do dzisiaj), ostatni posiłek, i, kto potrzebował – ostatni papieros. Wreszcie przebrano ich w papierowe koszule, by zaoszczędzić ubrań, tych lichych drelichów więziennych. I ostatnia droga do pomieszczenia, gdzie stała gilotyna – to już działo się w okolicach północy z 2 na 3 grudnia 1942 roku. Tutaj odbywało się ostatnie spotkanie z prokuratorem, odczytanie jeszcze raz wyroku śmierci i uruchamiano narzędzie zbrodni. Ostrze gilotyny przerywało ziemskie życie skazańca. W akcie zgonu, w Urzędzie Stanu Cywilnego zapisano przy nazwisku Jan Macha godzinę 0:15. Ciała zgilotynowanych nad ranem wywieziono w stronę Auschwitz, gdzie zostały spalone w krematorium.

I ze świadectw wiemy też, że do końca ks. Jan Macha zachowywał spokój. Do końca ufał i wierzył Bogu.

Patrząc na całość jego życia, czy może Ksiądz powiedzieć – co najbardziej Księdza fascynuje w tej postaci? Czego wzorem mógłby być?

Kilka takich spraw odkryłem patrząc i przyglądając się, i analizując jego życie, w jakiś sposób rozpoczynając swoją przyjaźń z księdzem Janem. Tak już go dziś odbieram: jako przyjaciela i duchowego towarzysza, osobę bardzo bliską duchowo. Fascynuje mnie, po pierwsze, to jego oddanie dla innych, ta miłość, przejawiająca się w konkretnych zachowaniach, w trosce o innych, myśleniu o innych. Myślę, że z tego powodu może być patronem wszystkich dzieł Caritas, dzieł charytatywnych w Kościele. To jest dla mnie taki jeden rys i tu można by go ulokować jako patrona tych wszystkich spraw, zwłaszcza teraz kiedy są tak bardzo akcentowane w Kościele – przez papieża Franciszka, że potrzebne jest to nastawienie pro existentia, dla życia. Ks. Macha był związany z tym, co dziś nazywamy opcją preferencyjną na rzecz ubogich. To jedno. Po drugie, jego postawa kapłańska, która z jednej strony jest taka naturalna, bo robi to, co kapłan powinien – modli się, odprawia msze święte pobożnie, głosi dobre kazania, i jest z młodzieżą (myślę, że w tej kwestii wyprzedzał Sobór Watykański II, od kiedy to właśnie mocno akcentuje się tę działalność, to współdziałanie z młodymi, ze świeckimi). Pewnie było więcej takich księży, on był jednym z nich. Wykorzystywał metody jak najnowsze, na przykład, dla katechezy sprowadził sobie rzutnik i pokazywał młodzieży i dzieciom na katechezie slajdy. Już trwała okupacja, gdy sprowadzał te pomoce dydaktyczne z Niemiec. Wiedział, że do młodych trzeba docierać w nowoczesny sposób. Więc on chciał wykorzystać te najnowsze metody dla katechezy. I do tego wierność kapłaństwu, bo przecież warunki obozowe i więzienne były okrutne, a on i tam starał się być gorliwym kapłanem. Prosił więc swojego przyjaciela, żeby kuria przedłużyła mu jurysdykcję, żeby mógł spowiadać tam, w tych ekstremalnych dla życia warunkach. Tam głosił Słowo Boże – mamy zanotowany fragment jego homilii na Boże Narodzenie 1941 roku, którą wygłosił dla współtowarzyszy niedoli. Dalej, z listów, które zostawił, z listów więziennych, wyłania się postać rozmodlona i o tę modlitwę prosząca, wierny kapłaństwu, wierny swojemu powołaniu, ufający Panu Bogu do końca. I w tym wszystkim może być wzorem dla innej grupy – dla księży, dla młodych księży, dla kleryków, żeby zafascynowali się jego postawą, żeby maksimum z siebie dać, i w seminarium – bo on się nie oszczędzał, bo wiedział, że to potem służy pracy duszpasterskiej, i w ogóle odczytywaniu tożsamości kapłańskiej. To są te sprawy, które mnie mocno zafascynowały. Na pewno również jego pracowitość, systematyczność, sumienność. Ta pracowitość pokazała się już przy pisaniu pracy magisterskiej, która była tak solidna, że recenzent mówił, że można by ją potraktować jako pracę doktorską.

Czyli właściwie większość z nas mogłaby się odnaleźć w takim codziennym życiu, studenci…

… teologii też!

...jako przykład. No to pozostaje nam się modlić o rychłą beatyfikację i dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również bardzo.


Ks. dr Damian Bednarski – postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy, adiunkt Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego (Zakład Teologii Patrystycznej i Historii Kościoła), wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Panewnikach, konsultor Komisji ds. Dziedzictwa Kościoła Katowickiego II Synodu Archidiecezji Katowickiej, sekretarz redakcji 'Śląskich Studiów Historyczno-Teologicznych', sekretarz redakcji 'Źródła do dziejów Kościoła katolickiego na Górnym Śląsku', rezydent parafii św. Bartłomieja Apostoła w Bieruniu Starym.


Zapamiętaj mnie (90 dni)

Aby uzyskać dane do logowania zadzwoń: 32 733-39-42